2014-11-23

Rozdział 5

      Młoda Steelforest przewracała się z boku na bok w niewygodnym dziewiętnastowiecznym łóżku, rozmyślając o tym, co powie, gdy spytają ją o imię i nazwisko. No, może nie do końca co powie, ale jak to powie by nikt nie dostrzegł zdenerwowania. Niby była Nocną Łowczynią, ale zawsze było z nią coś nie tak. I dlatego teraz obawiała się przesłuchania. W dodatku nie miała pojęcia gdzie znajduje się jej przyjaciółka, co dodatkowo zwiększało jej strach. Mimo wszystko, to właśnie Sorelle źle radziła sobie ze stresem.
      Nie mogąc już kompletnie wytrzymać wstała z łóżka, rzuciła krytyczne spojrzenie na sięgającą do ziemi, białą koszulę nocną w dziwnym kroju i boso ruszyła na poszukiwania. Wyjrzawszy na korytarz zorientowała się, że potrzebuje świecy. Jakby Nocni Łowcy nie mogli używać już prądu. A czy w XIX wieku był już prąd? przeszło jej przez myśl, ale nie znała odpowiedzi. Nie chodziła przecież do zwykłych szkół, gdzie uczono powszechnej historii. Ona znała jedynie wielkie bitwy z wilkołakami, starcia z faerie czy czarownikami.
      Jęknęła cicho i ruszyła bezszelestnie drewnianym korytarzem. Ten Instytut niewiele różnił się od nowojorskiego. Nawet pod tym względem, że jest dwieście lat młodszy. Usiłowała nie zwracać uwagi na łaskoczące czarne kosmyki, które pozbawione gumki niesfornie omiatały jej twarz. Zawsze wolała by były związane, a teraz została pozbawiona wszelkich nowoczesnych upięć i pozostały jej jedynie irytujące warkocze.
      Zadrżała, gdy minęła wielki obraz przedstawiający kilkoro Nocnych Łowców walczących krwawo z faerie. Mimowolnie oczyma wyobraźni widziała siebie mordującą Ivy. Zamknęła oczy i szybko oddaliła się od obrazu. Uznała, że wejdzie po schodach na jeszcze wyższe piętro, skoro i tak nie może spać to chociaż sobie pozwiedza.
      Nie przewidziała jedynie tego, że wyższe piętro jest nieco rzadziej uczęszczane i skrzypi.
      Pierwsze parę metrów przerażających dźwięków wydawanych przez jej stopy w duecie z panelami nie zniechęciły Steelforest. Wręcz przeciwnie, mocniej zacisnęła palce na świecy i szła przed siebie. I spacerowałaby tak pewnie całą noc, gdyby mijane drzwi się nie otworzyły i nie stanął w nich Will Herondale.
      - A panienka to co robi po nocy? - zapytał, przeczesując palcami czarne jak atrament włosy znajdujące się aktualnie w sennym nieładzie.
      - A spaceruję - odpowiedziała Sorelle, nieskrępowanie patrząc w błękitne oczy chłopaka. Nie pomyślała, że powinna czuć się skrępowana. W końcu stała przed nim niemal nago. - Bezsenność mnie dopadła.
      - To zapewne spowodowane traumą po walce - oznajmił Will uśmiechając się złośliwie.
      Sorelle zmarszczyła brwi.
      - Bynajmniej. Za kogo ty mnie masz, co? - dziewczyna uniosła głos lecz po chwili zorientowała się, że jej zachowanie nieco odbiega od norm dziewiętnastego wieku.
      Przestąpiła z nogi na nogę zmartwiona sytuacją. Tymczasem Will wciąż jej się przypatrywał. Poczuła, że powinna udać się spać.
      - Lepiej będzie jak już pójdę - oznajmiła i odwróciła się by odejść.
      Lecz Will ją zatrzymał, chwytając za łokieć. Zdziwił się, gdy dziewczyna nie wyszarpnęła ręki i nie oblała się rumieńcem, jak większość. Dżentelmeni nie dotykają dam ot tak. Ale z drugiej strony damy nie paradują w piżamach bez skrępowania.
      - Jak się nazywasz?
      - Sorelle - odpowiedziała zaskoczona jego pytaniem. - Sorelle Steelforest. Mogę już iść?
      - Tak - puścił ją. Dziewczyna popatrzyła na niego jeszcze chwilę skonsternowana, po czym oddaliła się. Will nie wiedział skąd, ale był pewny, że coś jest z nią nie tak.
***
      Nie tylko Sorelle nie mogła spać tej nocy. Ivy co prawda nie bolała głowa od czasu przejścia przez Bramę, natomiast miała mnóstwo energii. Poczuła, że ma jej aż tyle i nie mogła spokojnie usiedzieć w pokoju. Ubrała strój bojowy i niewiele myśląc wykradła się przez okno. To był jedyny moment w jej życiu, gdy żałowała, że nie ma z krwi faerie skrzydeł. Ale z drugiej strony wykradała się z Instytutu w ciemną noc przy użyciu pnącza rosnącego na ścianie budynku. Możliwie, że w ogóle nie myślała trzeźwo.
      Zeskoczyła na ziemię z cichym sapnięciem i ruszyła biegiem do bramy. W Londynie dziewiętnastego wieku na ulicach było cicho i spokojnie. Ivy niemal z radością biegła tymi dróżkami podziwiając architekturę, której nie zniszczyła żadna wojna. 
      Była jak w transie. Po prostu biegła i się cieszyła. Nawet nie zauważyła kiedy trafiła w sam środek krętych, ciemnych i brudnych uliczek. Dostrzegła to, że się zgubiła w chwili, gdy poczuła dziwny zapach. Słodki, z nutą ostrości. Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Śmiechy dobiegające z pobliskiego domu uświadomiły jej, że najprawdopodobniej namierzyła palarnię i szczerze wolała nie wiedzieć czego. 
      Poczuła zimny palec strachu łaskoczący w szyję. Rozejrzała się, ale za żadne skarby świata nie mogła sobie przypomnieć skąd przybiegła. Pomacała się po kieszeniach - steli również nie miała. Przeklęła cicho.
      Odwróciła się z zamiarem poszukania drogi powrotnej, gdy wpadła na kogoś wielkiego i spoconego. Uniosła wzrok czując się całkowicie bezbronna. 
      - Witam serdecznie - nad nią stał wielki lekko zielony czarownik szczerzący nienaturalnie wielkie zęby. Ogromną grubą łapą chwycił jej drobne ramię i podniósł sobie na wysokość oczu. Ivy wiedziała, że ma do czynienia ze zmutowanym czarownikiem - efektem spożywania demonicznych narkotyków. Bynajmniej nie poprawiało jej to humoru.
      - Nocny Łowca - niemalże splunął z obrzydzenia czarownik rzuciwszy krótkie spojrzenie na strój i Znaki Ivy. Dziewczyna była już niemal pewna, że skończy w rynsztoku z poderżniętym gardłem i to w najlepszym wypadku. - I co ja mam z tobą zrobić, mała plugawa... - potrząsnął nią, a Aquaflame jęknęła cicho. Ogromne paluchy wpijały się w jej ramię, a wciąż wisiała nad ziemią.
      Miała szczerą nadzieję na to, że zginie szybko. Niby była Nocną Łowczynią, a jej przeciwnik jedynie wyrośniętym czarownikiem, ale była zmęczona, osłabiona i otumaniona lekami, podróżą przez Bramę, walką i biegiem. Miała marne szanse i zwyczajnie poddała się.
      Było jej jedynie szkoda Sorelle i tego, że jej przyjaciółka sama będzie musiała dokończyć misję. Jednakże zawsze jest ktoś lub coś, kto ma więcej do powiedzenia  i to właśnie owy ktoś lub coś czuwało nad młodą Aquaflame, tak jak czuwało nad nią w Sydney podczas ataku - i postawiło na jej drodze kogoś, kto wniesie nieco światła w jej życie.
      Ale w tamtej chwili była zdana na łaskę nafaszerowanego narkotykami czarownika i modliła się o szybką śmierć.
_____________________________________________________________
Witam!
Ten rozdział taki trochę nie do końca pasujący do oryginału, wszystko przez to, że wciaż nie mam kiedy przeczytać znów Diabelskich Maszyn, nad czym ubolewam.
Mam jednak serdeczną nadzieję, że coś Cię zainteresowało w tym rozdziale i przepraszam za tak długi okres oczekiwania :c.
Wybacz błędy, piszę to o pierwszej w nocy. Jeśli będę miała kiedy, to je poprawię. 
Miłego poniedziałku!

6 comments:

  1. Fajne :) czekam na cd ^^

    ReplyDelete
  2. Super. Czekam na next. Pozdrawiam i życze weny. Julia

    ReplyDelete
  3. Dopiero teraz mogłam zabrać się za czytanie. (Tak wiem prawie tydzień się na to zbierałam, ale mam teraz próbne egzaminy soł...)
    Rozdział jak zwykle super. Wciągnęła mnie twoja historia jedna z lepszych jakie czytałam, chociaż ma dopiero 5 rozdziałów. Mam nadzieję że szybko dodasz coś nowego.
    Weny życzę :)

    ReplyDelete
  4. To
    Było
    NIESAMOWITE!
    Serio, bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że szybko dodasz następny rozdział. A teraz lecę czytać nową zakładkę.
    T

    ReplyDelete
  5. Super! Bardzo mi się podoba twoje opowiadanie ;)
    A przy okazji zapraszam do przeczytania mojej wersji wydarzeń na podstawie Darów Anioła ;)
    http://dary-aniola-fanfiction.blogspot.com/
    ~Pozdrawiam :)

    ReplyDelete
  6. Super! Czekam na więcej!

    ReplyDelete