2014-08-02

Rozdział 2

      Sorelle była mocno poirytowana. Było dziewięć do dziewięciu i już miała wykonać najcelniejszy strzał w swoim siedemnastoletnim życiu, gdy do sali treningowej wtargnął ten pomiot anielski, to złotowłose chłopięcie i rozproszył ją w chwili największego skupienia. Strzała poleciała prawie na drugi koniec sali, a Alec parsknął śmiechem. Sorelle prawie rzuciła się na Jace'a gdyby nie powstrzymała jej Ivy swym matczynym, surowym wzrokiem i silną, choć drobną, dłonią. To jeszcze bardziej rozbawiło przybysza i po chwili on, wraz z Lightwoodem śmiali się wniebogłosy. Sorelle, czerwona na twarzy ze złości, wyszła z pomieszczenia donośnie tupiąc.
      Zeszła do holu, nawet się nie przebierając i tam natknęła się na Clary, sznurującą tenisówki.
      - Mogłabyś pilnować tego swojego chłopaka, żeby ludzi nie irytował?! - warknęła, wciąż kipiąc złością.
      Rudowłosa poniosła na nią zdziwiony wzrok.
      - Ale o co...
      - Już ty dobrze wiesz, o co! Zresztą... - Steelforest jedynie fuknęła i wyszła z Instytutu. 
      Clary odprowadziła ją pełnym zaskoczenia wzrokiem. Chwilę później zjawił się obok niej Jace. Objął ją w pasie i cmoknął w policzek.
      - Co się stało Sorelle? - spytała.
      Jace wzruszył niewinnie ramionami.
      - Trochę ją zdenerwowały moje cenne rady dotyczące łucznictwa, i tyle.
      Clary zaśmiała się.
      - Cenne rady, powiadasz? To pokaż je mnie, powinniśmy trenować - oznajmiła i pociągnęła go w stronę sali treningowej.
***
      Sorelle, już nieco mniej energicznie tupiąc, przemierzała, bynajmniej nie opustoszałe, ulice Nowego Jorku. Choć deszcz lał się z nieba jak szalony, ludzi nie brakowało, a wszechobecną szarość budynków i pogody rozświetlały kolorowe stroje i neony, zbliżającego się do pory nocnej, miasta. Nie miała na sobie ani płaszcza, ani nawet bluzy, jedynie Znaki, które pozwalały jej ukryć się przed krzywymi spojrzeniami przechodniów. 
      Gdy oddaliła się na kilka przecznic od Instytutu zorientowała się, że nie ma przy sobie żadnej broni, jedynie stelę sprytnie ukrytą w wysokim, czarnym bucie. Objęła się ramionami, czując na nagiej skórze gęsią skórkę i mnóstwo wody. Wyjście w samej koszulce na ramiączkach nie było, jak widać, dobrym pomysłem. 
      Sorelle pomyślała o swojej mamie. O tym, że nigdy nie pozwoliłaby jej wyjść tak ubraną na deszcz. O tym, że czarne obcisłe stroje Łowców nie mieściłyby jej się w głowie. O tym, że nie pozwoliłaby jej walczyć z demonami. Ale to było dawno. Zanim Sorelle trafiła do Instytutu w Londynie, gdy miała jedenaście lat. Sam Inkwizytor i Konsul badali przypadek "uśpionej krwi" w jej rodzinie, a wnioski do jakich doszli, przerażały ją.
      Nagle przystanęła. Jej czujne, srebrne niczym stal, oczy dostrzegły znajomą twarz. Gdzieś w środku poczuła ciepło, ale zaraz zganiła się za to. To był Simon. A ona nie może czuć czegokolwiek do Simona, bo po pierwsze, to Ivy się w nim podkochuje, a po drugie Izzy patrzy na niego w pewien, nieco rozmarzony, sposób, więc nie, Sorelle ma kategoryczny zakaz nadany samej sobie w żywieniu jakichkolwiek ciepłych uczuć do młodego wampira.
      Gdy już się skarciła, chciała mu pomachać, przywitać się, ale w ostatniej chwili powstrzymała dłoń. Chłopak skręcił w ciemną uliczkę i zachowywał się nieco podejrzanie. W głowie Sorelle zaświeciła się czerwona lampka. Simon robił coś, czego nie powinien.
Przemyślała szybko jak duże ma szanse bez broni w starciu z młodym wampirem. Uznała, że skoro go zna, to nie powinien jej zaatakować. Zerwała się i ruszyła za nim. 
      Siedząc mu na ogonie, kroczyła przez zaplecza sklepów, zakładów, zwykłych domów i nagle dotarło do niej gdzie jest. To w tej okolicy odnotowano dziwne morderstwa. Brak krwi wskazywał na wampiry, ale ofiarom zostały zadane rany przez ludzi i to nie przez niewolników.
      Sorelle uświadomiła sobie, że jest na terenie nowego klanu wampirów i to bez broni, śledząc, za pewne głodnego, młodego wampira.
      Przeszedł ją dreszcz.
      - Simon - syknęła, a chłopak się odwrócił.
      Miał czarne cienie pod oczami, a usta lekko rozchylone. Zamglone spojrzenie przeraziło Nocną Łowczynię.
      - Simon, chodźmy stąd - poprosiła cicho, powoli wyciągając do niego rękę. - Nie powinno nas tu być.
      - To prawda, nie powinno - tuż za nią rozległ się głos, cichy i niepokojący, jak pomruk lwa.
      Sorelle gwałtownie odwróciła się.
      Za nią stał Raphael Santiago i szczerzył kły.
***
      Po tej całej akcji z Sorelle, Alekiem i Jace'm Ivy zaszyła się w bibliotece. Nie miała ochoty dłużej znosić gniewu przyjaciółki czy żartów Jace'a na jej temat. Owszem, bardzo lubiła mieszkańców nowojorskiego Instytutu, jednakże, jak każdy, mieli oni swoje wady. Isabelle była, jak dla niej, zbyt pewna siebie i seksowna. Samą swą obecnością wywoływała u niej kompleksy, a po szczerej rozmowie z Sorelle, wiedziała, że i u niej. Jace i ta jego arogancja również działały na nerwy. Alec ze swoją nieśmiałością i niedbałością o wygląd wydawał się być jej bratnią duszą, gdyby nie fakt, że wciąż peszył się w obecności Ivy. No i maślanym wzrokiem błądził po ekranie telefonu. Maryse i Robert, choć miejscami chłodni dla siebie, zdawali się być namiastką rodziców, i to również ją raniło. 
      Pozostała jeszcze Sorelle. Ta czarnowłosa, srebrnooka istota potrafiła być świetną przyjaciółką, jak i najbardziej irytującym stworzeniem na ziemi. Często wybuchała złością i Ivy wiedziała, że to poniekąd kwestia jej pochodzenia, jednakże mimo wszystko nie było to przyjemne. 
      To nie tak, że Ivy ma tendencję do ciągłego narzekania, nie. Po prostu dziś wszyscy ją drażnili, jej drobną osobą targały nieprzyjemne emocje, a złośliwa część natury toczyła zaciekłą wojnę z milszą. Ivy, czując jak złośliwsza część zaczyna wygrywać, wymknęła się do biblioteki, by tam pomedytować i uciszyć Agnes. Tak nazywała swą złośliwą część, część od faerie. Kochała swoją matkę - Jasmine - jednak krwi po niej szczerze nienawidziła. Ivy z usposobienia była cicha i spokojna, o ile Agnes nie dojdzie do głosu. Poza tym, to od krwi faerie ma łuski na stopach, a od wody rośnie jej błona między palcami. Gdy zanurzy głowę płuca się wyłączają, a oddycha skrzelami. Nigdy nie wiąże włosów, nienawidzi tych pionowych kresek na szyi, tego aparatu do oddychania w wodzie. Przez nie czuje się niepełną Nocną Łowczynią.
      Zanurzyła się w półki pełne ksiąg o najróżniejszych właściwościach i znaną sobie ścieżką dotarła do tych, poświęconych pół faerie, pół Nefilim. To było miejsce w którym spędzała sporo czasu, nawet deski zdawały się nieco wygiąć od częstego siedzenia na nich.
      Chwyciła tą, na której ostatnio skończyła i zaczęła czytać o Skoliusie McFly'u, który miał macki i sześć par oczu.
***
      Maryse Lightwood w roztargnieniu zdejmowała z siebie płaszcz. Wizyta u Magnusa wywołała u niej głęboki niepokój, więc postanowiła od razu powiadomić o wszystkim mieszkańców Instytutu. W tym czasie Robert udał się powiadomić przywódców pozostałych trzech ras i Clave. Maryse wzięła głęboki wdech nim zawołała swoje dzieci.
      Nie czekała długo. W holu niebawem zjawiła się Isabelle, Alec, Jace i Clary, wszyscy rozluźnieni i uśmiechnięci. Nawet Alec. Jak ona mogła im powiedzieć, że to nie koniec kłopotów? Popatrzyła po twarzach zebranych i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że brakuje dwóch dziewcząt. No, i Maksa... ale to za bardzo bolało.
      - Gdzie Ivy i Sorelle? - spytała, a głos jej drżał.
      - Mamo? Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się Izzy, a jej mina spoważniała.
      - Nie dzieje się dobrze, przyznaję, dlatego potrzebuję was wszystkich. Gdzie są dziewczyny?
      - Steelforest wyszła, po naszej małej sprzeczce, a Ivy gdzieś się ukryła - Jace wzruszył ramionami, na co otrzymał kuksańca od Clary.
      - Ivy pewnie jest w bibliotece, pójdę po nią - zaoferowała i wyszła z pokoju.
      - A ja zadzwonię do Sorelle - oznajmiła Isabelle i wyciągnęła komórkę.
      Maryse jedynie skinęła głową i opadła zmęczona sytuacją na kanapę. Dopiero co okazało się, że ich największy wróg, Valentine, miał jeszcze jednego ucznia, oddanego mu niczym syn. Oraz tego, że owy syn cofnął się w czasie i usiłuje zamieszać w przeszłości, tak, by wrogowie Morgensterna się nie narodzili, a teraz jeszcze zaginęły jej dwie podopieczne.
      Albo tylko jedna.
      Clary weszła do salonu wraz z Ivy. Ich twarze były poważne, najwidoczniej Fray już wtajemniczyła przyjaciółkę w nastrój spotkania. Isabelle odłożyła telefon z irytacją.
      - Nie odbiera - oznajmiła, a Maryse przeszedł zimny dreszcz. A jeśli coś jej się stało?
      - Wie ktoś, gdzie mogła pójść? - spytała, patrząc z nadzieją na Ivy.
      - Ona nie ma konkretnego miejsca - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Chodzi, gdzie ją nogi poniosą.
      Maryse zaklęła w duchu.
      - Możesz nam powiedzieć tę ważną informację? - spytała Clary.
      Maryse zastanowiła się, ale tylko chwilkę.
      - Najpierw Sorelle. Może jedynie jest na spacerze, a może coś się stało.
      - Dobra, to ruszamy - oznajmił Jace i chwilę później wszyscy byli już w strojach bojowych i z pełnym wyposażeniem.
***
      Sorelle cofnęła się tak, że stała ramię w ramię z Simonem. Wiedziała, że może ją zaatakować, zwłaszcza w stanie w jakim się znajdował, jednak wolała stać blisko niego, a nie Raphaela. Patrzył na nią spokojnie czarnymi oczami i uśmiechał się irytująco. Wyglądał na nie więcej niż szesnaście lat i to ją bardzo irytowało. Potrzebowała lat treningów by stać się niebezpieczną, jednak bez broni miała niewiele większe szanse niż zwykły śmiertelnik, tymczasem jemu wystarczyły dwa ugryzienia i nie musiał przejmować się niczym. Może prócz słońca.
      - Sorelle Steelforest - jej imię i nazwisko brzmiało w ustach wampira jak syk węża. - Jak miło cię widzieć.
      - Bez wzajemności - odparła, mrużąc oczy. - Czego chcesz od Simona?
      - Ja? - spytał szczerze zdziwiony.- To on ode mnie. Kupuje krew, gwoli ścisłości. Ludzką.
      Sorelle oczy, o mało co, nie wyszły z orbit.
      - Ale gdyby tylko o to chodziło, nie przychodziłbym tu. Śledziłem cię - wymówił te słowa spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
      - Mnie? Po co?
      - Bo widzisz, droga Sorelle, uwielbiam władzę, która w moim klanie ostatnio nieco osłabła i wpadłem na pomysł, jak mogę ją zwiększyć - przeszywał ją wzrokiem. Czuła się naga i bezbronna. - Uznałem, że gdybym przemienił świetną Nocną Łowczynię w jednego z nas i uczynił współprzywódcą mógłbym urosnąć w oczach mych pobratymców. Nawet tych z innych klanów. Padło na ciebie - uśmiechnął się, a jego białe kły błysnęły w cieniu.
      Deszcz padał nieprzerwanie, a Sorelle jedną ręką podtrzymywała się Simona by nie upaść, druga zwisała jej bezwładnie. Od słów wampira aż ją zmroziło.
      - Jeszcze dwa wieki temu proponowałbym ci małżeństwo i bycie królową wampirów, co brzmi lepiej niż w dzisiejszych czasach.
      - Ty nie żyjesz aż tyle - wykrztusiła.
      Wampir zaśmiał się.
      - To prawda, jednak tamte czasy mnie fascynują. Żadnego usługiwania Nefilim, żadnych Porozumień... Wolność!
      - Jak dobrze, że te czasy nie wrócą - znikąd pojawił się Jace. Wskoczył między nich i zamachał Raphaelowi mieczem przed nosem. - Poza tym, zawsze sądziłem, że małżeństwo proponuje się w nieco bardziej romantycznych okolicznościach.
      Santiago rzucił się do ucieczki, a Jace jedynie puścił oko Sorelle i ruszył za nim. W szarości wieczoru zamajaczyły jego złote włosy.
      - Jak ja kocham Znaki tropiące! - wtem dopadła ją Isabelle i rzuciła jej się na szyję. Alec stał z boku i jedynie uśmiechnął się z ulgą.
      - Trzeba coś zrobić z Simonem - oznajmiła Sorelle i nagle poczuła jak kilka godzin w deszczu bez kurtki robią swoje. Zaczęła szczękać zębami.
      - Alec, weź go do Jocelyn, a ja nałożę jej Znaki rozgrzewające i zabiorę do Instytutu - poleciła bratu. Ten jedynie skinął głową, chwycił Simona i rozpoczął ciągnięcie go w wybranym kierunku.
      - Spotkamy się za kwadrans w Instytucie! - rzucił siostrze.
      Izzy oddała swoją kurtkę zziębniętej Sorelle i zabrała do ciepłej siedziby Nocnych Łowców.
***
      - Jesteśmy już w komplecie? - westchnęła Maryse spoglądając po zebranych, ponownie, twarzach. Wciąż lekko dygocząca Sorelle, mokrzy Alec, Izzy i Jace oraz Ivy, która smutnym wzrokiem przesuwała po przyjaciołach. Clary wróciła do domu, natomiast Robert stał w drzwiach pokoju i patrzył na wszystkich z uwagą.
      - Dobrze - Maryse potarła dłonie. - Miałam wam do obwieszczenia dwie niedobre nowiny, ale jak się okazało, mamy jeszcze oprócz nich nienajlepsze wieści. Tak, mam tu na myśli propozycję Raphaela złożoną Sorelle. Ale wracając do moich złych wieści. Byliśmy u Magnusa, który nam przekazał owe nowiny. Otóż, chodzą plotki, że Valentine oprócz Jace'a i Jonathana miał jeszcze jednego ucznia-syna. Christiana. Christiana Grayowla. Chłopaka pochodzącego z mało znanej rodziny Nocnych Łowców - popatrzyła po zebranych. Prawie wszyscy mieli szeroko otwarte oczy i jakby psychicznie przygotowywali się na wiadomość o kolejnych kłopotach. Maryse wzięła głęboki wdech i kontynuowała. - Kilkoro informatorów Magnusa widziało Grayowla jak wchodził przez dziwną Bramę. Według run na niej miała za zadanie przenieść w czasie. Co więcej, mamy pewność, że to zrobiła, gdyż Magnus przy nas poczuł jak zmieniają mu się wspomnienia. Zagrożenie jest więc bardzo realne.
      - Do jakich czasów cofnął się Grayowl? - spytał Jace.
      - Do czasów Tessy Gray - odpowiedziała Maryse. - Uważamy, że może chcieć zapobiec twojemu narodzeniu, Jace, bo jakby nie patrzeć to ty przyczyniłeś się do śmierci Valentine'a.
      - Ale Clary również - odparł złotowłosy, a w jego głosie słychać było strach.
      - Tak, ale gdyby Clary cię nie pokochała, to być może w ogóle by nie walczyła z Valentine'm. Nie wiadomo, co się stanie, gdy Grayowl zmieni jedynie jedną rzecz w przeszłości, a co dopiero kilka - opadła na fotel i pomasowała się po głowie.
      - Trzeba go powstrzymać - odezwała się Sorelle, a głos jej już nie drżał z zimna.
      - Tak, tylko jak?
      - Trzeba się cofnąć w czasie i go zabić - odezwała się Ivy. Wszyscy popatrzyli po niej uważnie. Nigdy nie była aż tak bezpośrednia w kwestii zabijania. - Ewentualnie naprawić to, co zepsuł.
      Maryse patrzyła na nią chwilę, po czym ożywiona wstała i ruszyła do drzwi.
      - Znakomity pomysł! Idę go przedstawić Clave w liście. Muszą szybko znaleźć kogoś odpowiedniego.
      I już jej nie było. Robert też tak jakby się ulotnił. Młodzi Nocni Łowcy popatrzyli po sobie.
      - Kolejne kłopoty - podsumował Alec.
      - Kolejne przygody - sprostował Jace.
      - A ja myślę, że jednak kłopoty - wtrąciła Ivy.

No comments:

Post a Comment