2014-07-29

Rozdział 1

      W pogrążonej w cieniu sali treningowej rozlegały się rytmiczne odgłosy uderzania w coś zwartego i twardego. Co jakiś czas towarzyszyło im ciche sapnięcie. Srebrny okrąg księżyca rzucał przez spore okna szarawe cienie na drewnianą podłogę. Sorelle stała na ugiętych nogach z dłońmi zaciśniętymi w pięści uniesionymi przed twarzą. Cała była spocona i oddychała szybko. Kilka kosmyków czarnych włosów wymknęło się z kucyka. Po raz kolejny uderzyła w worek treningowy. Podskakując lekko okrążała go i zalewała ciosami, kopniakami z pół obrotu czy ruchami ze wschodnich sztuk walki.
      - Daj już spokój, Elle. Jest prawie druga nad ranem - po sali rozniósł się niczym cichy szum morza głos Ivy. Stała w drzwiach, w piżamie, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzyła krytycznym, choć nieco zaspanym, wzrokiem na przyjaciółkę.
      Sorelle przewróciła oczami.
      - Teraz się przetrenujesz, a jak ci przyjdzie walczyć z prawdziwym przeciwnikiem to nie będziesz miała siły.
      Sorelle pokręciła głową.
      - Wiem, że boisz się powtórki, ale to się już nie zdarzy - kontynuowała Ivy łagodnym tonem. Przeszła przez całe pomieszczenie i stanęła obok czarnowłosej. Widząc zaciętą minę i wciąż zadawane ciosy, dodała. - Sorelle, to się nie powtórzy, rozumiesz? A teraz marsz pod prysznic i do łóżka - nakazała.
      Czarnowłosa zaprzestała atakowania worka i obrzuciła przyjaciółkę stalowym spojrzeniem. Zimnym, ale wdzięcznym. Wreszcie pokiwała głową i bez słowa wyszła z sali.
      Ivy odetchnęła z ulgą i sama udała się do swej sypialni.
***
      Przy śniadaniu wszystkim dopisywały humory. No, może poza Alekiem, który jedynie z błyskiem w oku przyglądał się wszystkim zebranym, konsumując kanapkę z serem. Isabelle w błyskawicznym tempie pochłaniała jajecznicę mrucząc coś o planowanym wyjściu. Jace milczał, jednak na ustach widniał zadowolony uśmiech, jakby już planował spotkanie z Clary. Cała rodzina Lightowoodów wyglądała na odprężoną, choć gdzieś w środku wciąż opłakiwali Maksa. 
      Gdy Sorelle zwlokła się w końcu do kuchni była okropnie niewyspana i obolała. Nie miała ochoty na czesanie się czy nawet ubieranie, więc zaszczyciła wszystkich swoją obecnością w szlafroku i roztrzepanych włosach. Cicho jęcząc zajęła miejsce przy stole. Jace zdążył już zmierzyć ją krytycznym spojrzeniem i spytać:
      - Pobiłaś się z Chruchem?
      - Nie, moja fryzura jest w stu procentach przemyślana - odparła, sięgając po grzanki.
      - Ach, więc uwielbiasz paradować we włosowej konstrukcji przypominającej nieco zdechłego szopa pracza?
      Sorelle spojrzała na niego uważnie swymi srebrnymi oczami.
      - Kocham to.
      Ivy przewróciła oczami na tę wymianę zdań. Była jednak wdzięczna Jace'owi, że nie wspomniał o wpadce Sorelle podczas walki. Wystarczyło, że sama siebie miała za najgorszą, nie musiał jej jeszcze dokładać i, zapewne gdyby Clary nie wyprosiła na nim obietnicy na Anioła, przypominałby o tym dzień w dzień.
      - Gdzie mama? - odezwała się Isabelle, nagle przerywając spożywanie jajecznicy.
      Wszyscy rozejrzeli się po pokoju. Faktycznie, Maryse musiała się w międzyczasie ulotnić. Alec wzruszył ramionami.
      - Dostałam wiadomość od Magnusa - pani Lightwood odnalazła się w jednej chwili. Sprężystym krokiem zjawiła się w pomieszczeniu, w dłoni dzierżąc skrawek papieru. Na jej twarzy malował się niepokój.
      - To już nie używa się telefonów? - rzucił Jace popijając kawę.
      - I co? - Alec wydawał się być szczerze zainteresowany wiadomością. Maryse przeszył dreszcz na wspomnienie syna i czarownika w Alicante przed bitwą. Szybko się opanowała i oznajmiła.
      - Powinnam go odwiedzić. To nie jest rozmowa na telefon. Robercie, pójdziesz ze mną? - zwróciła się do męża nieco chłodnym tonem.
      - Oczywiście, Maryse - odpowiedział, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
      Isabelle westchnęła cicho i posmutniała.
      - A my? - spytała, ziewając, Sorelle.
      - A wy robicie to, co zwykle. Fakt, iż Valentine jest martwy nie zmienia powagi waszego szkolenia - oznajmiła, a jej surowy ton uciszył dziewczynę. 
      Nie to, że Maryse nie lubiła Sorelle. Po prostu nie mogła wybaczyć dziewczynie tego, co stało się podczas bitwy, a Steelforest rozumiała to doskonale. Sama nie mogła sobie wybaczyć, choć Ivy zapewniała, że to nic wielkiego. Sorelle nie potrzebowała niczego by wiedzieć, że kłamie.
***
      Koło południa Ivy postanowiła zebrać naburmuszonych przyjaciół i zaciągnęła Sorelle i Aleka do sali treningowej, gdzie wręczyła im łuk i kołczan, mówiąc:
      - No, dalej, pokażcie, kto jest lepszy.
      Z początku oboje patrzyli się na siebie głupkowato, po czym Elle zmrużyła oczy i uśmiechnęła się szyderczo.
      - Nie pokonasz mnie, Lightwood - oznajmiła, chwytając strzałę i układając ją na cięciwie.
      - Doprawdy, Steelforest? - Alec szybko poszedł w jej ślady.
      Wypuścili strzały dosłownie w tym samym momencie. Alec trafił blisko środka, natomiast Sorelle dosyć daleko od centrum celu. Fuknęła cicho i, ignorując chichot przeciwnika, naciągnęła kolejną strzałę. Tym razem trafiła w czerwone.
      Po kwadransie nadal nie było zwycięzcy. Szli łeb w łeb, niemal cały czas trafiając w środek. Ivy szybko znudziło się oglądanie ich, więc zajęła się ćwiczeniem rzucania nożami. Zawsze miała z tym problem. Wyważyła broń w dłoni i rozległo się irytujące dzwonienie.
      Alec niemal rzucił łuk w kąt i najszybciej jak tylko mógł otworzył wiadomość. Sorelle opuściła łuk i spojrzała na niego z politowaniem.
      - Nie ma romansowania podczas treningu! - oznajmiła, parodiując oschły ton Maryse. Wzięła się pod boki i kontynuowała. - Jak ty tak możesz, Alexandrze Lightwood, zadawać się z czarownikami? I to jeszcze mężczyznami! Toż to...
      - Zamknij się, Sorelle - Ivy kopnęła ją w piszczel. - Zresztą, on i tak cię nie słucha - kiwnęła głową w stronę czarnowłosego Łowcy. Na bladej twarzy widniały lekkie rumieńce, a kąciki ust uniosły się w nieco rozmarzonym uśmiechu, gdy czytał SMSa. - Ciągle na niego naskakujesz, więc mam dziwne wrażenie, że kiedyś ci się podobał - Ivy uważnie przyjrzała się twarzy przyjaciółki.
      - Nie, to nie to - odpowiedziała, przyglądając się jak chłopak odpisuje Magnusowi. Jego rumieńce nie były już lekkie.
      - A co? Jesteś zazdrosna? - drążyła Ivy.
      - Też nie. Nie wiem jak to określić, po prostu lubię mu docinać - Sorelle wzruszyła ramionami.
      - Więc lepiej przestań. To nie jest miłe.
      - Jace robi to w kółko - obruszyła się.
      - Tak, ale to część jego jestestwa.
      Sorelle przewróciła oczami.
      - Czymże ja bym była bez mego sarkazmu? - zapytała, siląc się na nieco teatralny ton.
      Ivy parsknęła śmiechem. Alec w tym czasie skończył odpisywać i jego nieobecny wzrok powoli zaczął łączyć się ze światem.
      - To jak, kontynuujemy?
      Sorelle chwyciła łuk i uśmiechnęła się złowieszczo.
      - Do dziesięciu zwycięstw, Lightwood.
***
      Magnus stał na środku swego mieszkania na Brooklynie w samych bokserkach i szlafroku i wpatrywał się w nieregularną brązową plamę, jaka utworzyła się chwilę temu przy udziale jego kubka z kawą i Prezesa Miau. Mógł jednym skinieniem palca zniknąć ten defekt z dywanu, jednak miał dziwną pokusę pozostawienia tam plamy, jakby była celowym zabiegiem. Dzierżony w dłoni kubek z napisem "Najlepszy czarownik na świecie" zawierał jeszcze trochę napoju i Magnus upił jego resztkę podejmując decyzję o pozostawieniu plamy w stanie nienaruszonym.
      Ruszył do kuchni, poprawiając sypiący brokatem na prawo i lewo szlafrok w odcieniu zgniłej pomarańczy, który, o dziwo, pasował do czarnych jak smoła włosów, ułożonych na dziś w irokeza. Pełnego brokatu, oczywiście. Obrzucił jeszcze kocim spojrzeniem przyozdobiony męskim bałaganem salon, nim rozległ się krótki dzwonek do drzwi.
      Spodziewając się Maryse Lightwood nawet nie pomyślał o włożeniu czegoś bardziej zakrywającego ciało. Otworzył drzwi i nie zaskoczył go widok małżeństwa Lightwoodów. Wymienili uprzejmości i wpuścił ich do środka. Nieco krępujące było goszczenie w swym mieszkaniu w samej zaledwie bieliźnie rodziców swego chłopaka, którzy w dodatku średnio za nim przepadali, więc w jednej chwili podjął decyzję, kolejną już dziś, i pstryknął palcami. Powrócił do gości w kompletnym i pospolitym stroju, dżinsach wyglądających na znoszone i ciemnofioletowej koszulce.
      - Chcecie coś do picia? - zapytał, patrząc krytycznie na błoto ściekające z ich butów. Zapomniał o tym, że na zewnątrz padało.
    - Nie bądź śmieszny, Magnusie - odezwał się Robert. - Mówiłeś, że to pilne, więc przybyliśmy najszybciej jak się dało, a ty teraz pytasz o herbatę?
      Czarownik wnet zapomniał o dobrych manierach i powtarzał sobie w myślach, że Nocni Łowcy nie są tacy jak Alec - mili i wdzięczni za każdą pomoc - a jedynie dumni i władczy.
      - Otóż, moi dobrzy przyjaciele donieśli mi o pewnej nietypowej sytuacji. Ponoć jakiś mężczyzna, nie wiadomo czy to Przyziemny, Podziemny, a może Nocny Łowca, wszedł przez dziwną Bramę. Jej odmienność polegała na tym, że tworzyły ją inne, nieznane im runy. Te, które udało mi się odtworzyć znaczą "przenieść się", "czas" i "zmiana". Natomiast kim był przechodzący do tej pory nie udało się ustalić.
Maryse i Robert słuchali uważnie, a gdy zorientowali się, że to już koniec owej "złej wiadomości" zmarszczyli czoła.
      - To tyle? Nawet nie wiesz czy to, co robił ten człowiek było niebezpieczne! - fuknęła Maryse.
      - On jedynie złamał Prawo w kwestii używania czarnej magii, ale nie zagraża Nocnym Łowcom. Po co siejesz panikę, Magnusie?! - warknął Robert.
      Bane ze spokojem i leciutką irytacją przeczekał ich nieprzyjemne komentarze, po czym dodał.
      - Jedna osoba twierdzi, że Valentine oprócz swoich synów, miał też zapasowego ucznia.
      Maryse wytrzeszczyła oczy.
      - Kogo? - spytała cicho.
      - Christiana Grayowl'a. Jest nieco starszy od Jace'a i Jonathana i wygląda na to, że również był wychowywany przez Valentine'a. Jego matka oddała go gdy był mały, niewiedząc co czyni. Ponoć była niespełna rozumu.
      - To mógł być on? - dopytał Robert.
      - Tak podejrzewamy, jednak pewności nie mamy.
      Maryse pokiwała głową z zaciętą miną.
      - Dobrze. Dziękuję, Magnusie. To jednak były nienajlepsze wieści. Trzeba go znaleźć, jak tylko się pojawi.
      Magnus zgodził się z nią, gdy nagle odczuł silny i niewytłumaczalny ból głowy. Zatoczył się i po omacku usiadł na kanapie. Chwycił się za głowę i zacisnął oczy. Ból narastał. Wtem w jego głowie pojawiło się dawne wspomnienie.
      Znajdował się na przyjęciu w domu Camille Belcourt, jednak, jak to wspomnienia tak starych Podziemnych niewiele pamiętał wyraźnie. Wszystko było takie wyblakłe. Suknie nie tętniły kolorami, a jedynie odcieniami szarości. Fryzury i dodatki były rozmazane, jakby ktoś na świeży obraz rozlał wodę. Jeden szczegół był tak wyraźny, że aż nienaturalny. Wśród wampirów w eleganckim garniturze stał Christian Grayowl. Z kołnierzyka wystawała końcówka Znaku. Był tam tak wyraźny, że aż Magnus nie mógł w to uwierzyć. Nawet nie zauważył kiedy ból odszedł.
      - Magnusie, co się dzieje? - dotarł do niego zaniepokojony głos Maryse.
      - On zmienia przeszłość - szepnął czarownik, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
      - Co? Jak to?
      - Zmienił przeszłość. Pojawił się w moim wspomnieniu sprzed prawie półtora wieku!

5 comments:

  1. Wow! Zaintrygowałaś mnie swoim pomysłem i z pewnością będę wyczekiwać na dalszy ciąg! Pozdrawiam :)

    ReplyDelete
  2. Jaszcze nigdy nie spodobał mi się tak czyiś blog. Gratuluję pomysłowości :-)))

    ReplyDelete
  3. Bardzo interesujące. I czym jest ta porażka, którą wyrzuca sobie ciągle Elle?
    ps Dodaję się do obserwujących :)

    ReplyDelete