W pogrążonej w cieniu sali treningowej rozlegały się rytmiczne odgłosy uderzania w coś zwartego i twardego. Co jakiś czas towarzyszyło im ciche sapnięcie. Srebrny okrąg księżyca rzucał przez spore okna szarawe cienie na drewnianą podłogę. Sorelle stała na ugiętych nogach z dłońmi zaciśniętymi w pięści uniesionymi przed twarzą. Cała była spocona i oddychała szybko. Kilka kosmyków czarnych włosów wymknęło się z kucyka. Po raz kolejny uderzyła w worek treningowy. Podskakując lekko okrążała go i zalewała ciosami, kopniakami z pół obrotu czy ruchami ze wschodnich sztuk walki.
- Daj już spokój, Elle. Jest prawie druga nad ranem - po sali rozniósł się niczym cichy szum morza głos Ivy. Stała w drzwiach, w piżamie, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzyła krytycznym, choć nieco zaspanym, wzrokiem na przyjaciółkę.
Sorelle przewróciła oczami.
- Teraz się przetrenujesz, a jak ci przyjdzie walczyć z prawdziwym przeciwnikiem to nie będziesz miała siły.
Sorelle pokręciła głową.
- Wiem, że boisz się powtórki, ale to się już nie zdarzy - kontynuowała Ivy łagodnym tonem. Przeszła przez całe pomieszczenie i stanęła obok czarnowłosej. Widząc zaciętą minę i wciąż zadawane ciosy, dodała. - Sorelle, to się nie powtórzy, rozumiesz? A teraz marsz pod prysznic i do łóżka - nakazała.
Czarnowłosa zaprzestała atakowania worka i obrzuciła przyjaciółkę stalowym spojrzeniem. Zimnym, ale wdzięcznym. Wreszcie pokiwała głową i bez słowa wyszła z sali.
Ivy odetchnęła z ulgą i sama udała się do swej sypialni.
***
Przy śniadaniu wszystkim dopisywały humory. No, może poza Alekiem, który jedynie z błyskiem w oku przyglądał się wszystkim zebranym, konsumując kanapkę z serem. Isabelle w błyskawicznym tempie pochłaniała jajecznicę mrucząc coś o planowanym wyjściu. Jace milczał, jednak na ustach widniał zadowolony uśmiech, jakby już planował spotkanie z Clary. Cała rodzina Lightowoodów wyglądała na odprężoną, choć gdzieś w środku wciąż opłakiwali Maksa.
Gdy Sorelle zwlokła się w końcu do kuchni była okropnie niewyspana i obolała. Nie miała ochoty na czesanie się czy nawet ubieranie, więc zaszczyciła wszystkich swoją obecnością w szlafroku i roztrzepanych włosach. Cicho jęcząc zajęła miejsce przy stole. Jace zdążył już zmierzyć ją krytycznym spojrzeniem i spytać:
- Pobiłaś się z Chruchem?
- Nie, moja fryzura jest w stu procentach przemyślana - odparła, sięgając po grzanki.
- Ach, więc uwielbiasz paradować we włosowej konstrukcji przypominającej nieco zdechłego szopa pracza?
Sorelle spojrzała na niego uważnie swymi srebrnymi oczami.
- Kocham to.
Ivy przewróciła oczami na tę wymianę zdań. Była jednak wdzięczna Jace'owi, że nie wspomniał o wpadce Sorelle podczas walki. Wystarczyło, że sama siebie miała za najgorszą, nie musiał jej jeszcze dokładać i, zapewne gdyby Clary nie wyprosiła na nim obietnicy na Anioła, przypominałby o tym dzień w dzień.
- Gdzie mama? - odezwała się Isabelle, nagle przerywając spożywanie jajecznicy.
Wszyscy rozejrzeli się po pokoju. Faktycznie, Maryse musiała się w międzyczasie ulotnić. Alec wzruszył ramionami.
- Dostałam wiadomość od Magnusa - pani Lightwood odnalazła się w jednej chwili. Sprężystym krokiem zjawiła się w pomieszczeniu, w dłoni dzierżąc skrawek papieru. Na jej twarzy malował się niepokój.
- To już nie używa się telefonów? - rzucił Jace popijając kawę.
- I co? - Alec wydawał się być szczerze zainteresowany wiadomością. Maryse przeszył dreszcz na wspomnienie syna i czarownika w Alicante przed bitwą. Szybko się opanowała i oznajmiła.
- Powinnam go odwiedzić. To nie jest rozmowa na telefon. Robercie, pójdziesz ze mną? - zwróciła się do męża nieco chłodnym tonem.
- Oczywiście, Maryse - odpowiedział, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
Isabelle westchnęła cicho i posmutniała.
- A my? - spytała, ziewając, Sorelle.
- A wy robicie to, co zwykle. Fakt, iż Valentine jest martwy nie zmienia powagi waszego szkolenia - oznajmiła, a jej surowy ton uciszył dziewczynę.
Nie to, że Maryse nie lubiła Sorelle. Po prostu nie mogła wybaczyć dziewczynie tego, co stało się podczas bitwy, a Steelforest rozumiała to doskonale. Sama nie mogła sobie wybaczyć, choć Ivy zapewniała, że to nic wielkiego. Sorelle nie potrzebowała niczego by wiedzieć, że kłamie.
***
Koło południa Ivy postanowiła zebrać naburmuszonych przyjaciół i zaciągnęła Sorelle i Aleka do sali treningowej, gdzie wręczyła im łuk i kołczan, mówiąc:
- No, dalej, pokażcie, kto jest lepszy.
Z początku oboje patrzyli się na siebie głupkowato, po czym Elle zmrużyła oczy i uśmiechnęła się szyderczo.
- Nie pokonasz mnie, Lightwood - oznajmiła, chwytając strzałę i układając ją na cięciwie.
- Doprawdy, Steelforest? - Alec szybko poszedł w jej ślady.
Wypuścili strzały dosłownie w tym samym momencie. Alec trafił blisko środka, natomiast Sorelle dosyć daleko od centrum celu. Fuknęła cicho i, ignorując chichot przeciwnika, naciągnęła kolejną strzałę. Tym razem trafiła w czerwone.
Po kwadransie nadal nie było zwycięzcy. Szli łeb w łeb, niemal cały czas trafiając w środek. Ivy szybko znudziło się oglądanie ich, więc zajęła się ćwiczeniem rzucania nożami. Zawsze miała z tym problem. Wyważyła broń w dłoni i rozległo się irytujące dzwonienie.
Alec niemal rzucił łuk w kąt i najszybciej jak tylko mógł otworzył wiadomość. Sorelle opuściła łuk i spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie ma romansowania podczas treningu! - oznajmiła, parodiując oschły ton Maryse. Wzięła się pod boki i kontynuowała. - Jak ty tak możesz, Alexandrze Lightwood, zadawać się z czarownikami? I to jeszcze mężczyznami! Toż to...
- Zamknij się, Sorelle - Ivy kopnęła ją w piszczel. - Zresztą, on i tak cię nie słucha - kiwnęła głową w stronę czarnowłosego Łowcy. Na bladej twarzy widniały lekkie rumieńce, a kąciki ust uniosły się w nieco rozmarzonym uśmiechu, gdy czytał SMSa. - Ciągle na niego naskakujesz, więc mam dziwne wrażenie, że kiedyś ci się podobał - Ivy uważnie przyjrzała się twarzy przyjaciółki.
- Nie, to nie to - odpowiedziała, przyglądając się jak chłopak odpisuje Magnusowi. Jego rumieńce nie były już lekkie.
- A co? Jesteś zazdrosna? - drążyła Ivy.
- Też nie. Nie wiem jak to określić, po prostu lubię mu docinać - Sorelle wzruszyła ramionami.
- Więc lepiej przestań. To nie jest miłe.
- Jace robi to w kółko - obruszyła się.
- Tak, ale to część jego jestestwa.
Sorelle przewróciła oczami.
- Czymże ja bym była bez mego sarkazmu? - zapytała, siląc się na nieco teatralny ton.
Ivy parsknęła śmiechem. Alec w tym czasie skończył odpisywać i jego nieobecny wzrok powoli zaczął łączyć się ze światem.
- To jak, kontynuujemy?
Sorelle chwyciła łuk i uśmiechnęła się złowieszczo.
- Do dziesięciu zwycięstw, Lightwood.
***
Magnus stał na środku swego mieszkania na Brooklynie w samych bokserkach i szlafroku i wpatrywał się w nieregularną brązową plamę, jaka utworzyła się chwilę temu przy udziale jego kubka z kawą i Prezesa Miau. Mógł jednym skinieniem palca zniknąć ten defekt z dywanu, jednak miał dziwną pokusę pozostawienia tam plamy, jakby była celowym zabiegiem. Dzierżony w dłoni kubek z napisem "Najlepszy czarownik na świecie" zawierał jeszcze trochę napoju i Magnus upił jego resztkę podejmując decyzję o pozostawieniu plamy w stanie nienaruszonym.
Ruszył do kuchni, poprawiając sypiący brokatem na prawo i lewo szlafrok w odcieniu zgniłej pomarańczy, który, o dziwo, pasował do czarnych jak smoła włosów, ułożonych na dziś w irokeza. Pełnego brokatu, oczywiście. Obrzucił jeszcze kocim spojrzeniem przyozdobiony męskim bałaganem salon, nim rozległ się krótki dzwonek do drzwi.
Spodziewając się Maryse Lightwood nawet nie pomyślał o włożeniu czegoś bardziej zakrywającego ciało. Otworzył drzwi i nie zaskoczył go widok małżeństwa Lightwoodów. Wymienili uprzejmości i wpuścił ich do środka. Nieco krępujące było goszczenie w swym mieszkaniu w samej zaledwie bieliźnie rodziców swego chłopaka, którzy w dodatku średnio za nim przepadali, więc w jednej chwili podjął decyzję, kolejną już dziś, i pstryknął palcami. Powrócił do gości w kompletnym i pospolitym stroju, dżinsach wyglądających na znoszone i ciemnofioletowej koszulce.
- Chcecie coś do picia? - zapytał, patrząc krytycznie na błoto ściekające z ich butów. Zapomniał o tym, że na zewnątrz padało.
- Nie bądź śmieszny, Magnusie - odezwał się Robert. - Mówiłeś, że to pilne, więc przybyliśmy najszybciej jak się dało, a ty teraz pytasz o herbatę?
Czarownik wnet zapomniał o dobrych manierach i powtarzał sobie w myślach, że Nocni Łowcy nie są tacy jak Alec - mili i wdzięczni za każdą pomoc - a jedynie dumni i władczy.
- Otóż, moi dobrzy przyjaciele donieśli mi o pewnej nietypowej sytuacji. Ponoć jakiś mężczyzna, nie wiadomo czy to Przyziemny, Podziemny, a może Nocny Łowca, wszedł przez dziwną Bramę. Jej odmienność polegała na tym, że tworzyły ją inne, nieznane im runy. Te, które udało mi się odtworzyć znaczą "przenieść się", "czas" i "zmiana". Natomiast kim był przechodzący do tej pory nie udało się ustalić.
Maryse i Robert słuchali uważnie, a gdy zorientowali się, że to już koniec owej "złej wiadomości" zmarszczyli czoła.
- To tyle? Nawet nie wiesz czy to, co robił ten człowiek było niebezpieczne! - fuknęła Maryse.
- On jedynie złamał Prawo w kwestii używania czarnej magii, ale nie zagraża Nocnym Łowcom. Po co siejesz panikę, Magnusie?! - warknął Robert.
Bane ze spokojem i leciutką irytacją przeczekał ich nieprzyjemne komentarze, po czym dodał.
- Jedna osoba twierdzi, że Valentine oprócz swoich synów, miał też zapasowego ucznia.
Maryse wytrzeszczyła oczy.
- Kogo? - spytała cicho.
- Christiana Grayowl'a. Jest nieco starszy od Jace'a i Jonathana i wygląda na to, że również był wychowywany przez Valentine'a. Jego matka oddała go gdy był mały, niewiedząc co czyni. Ponoć była niespełna rozumu.
- To mógł być on? - dopytał Robert.
- Tak podejrzewamy, jednak pewności nie mamy.
Maryse pokiwała głową z zaciętą miną.
- Dobrze. Dziękuję, Magnusie. To jednak były nienajlepsze wieści. Trzeba go znaleźć, jak tylko się pojawi.
Magnus zgodził się z nią, gdy nagle odczuł silny i niewytłumaczalny ból głowy. Zatoczył się i po omacku usiadł na kanapie. Chwycił się za głowę i zacisnął oczy. Ból narastał. Wtem w jego głowie pojawiło się dawne wspomnienie.
Znajdował się na przyjęciu w domu Camille Belcourt, jednak, jak to wspomnienia tak starych Podziemnych niewiele pamiętał wyraźnie. Wszystko było takie wyblakłe. Suknie nie tętniły kolorami, a jedynie odcieniami szarości. Fryzury i dodatki były rozmazane, jakby ktoś na świeży obraz rozlał wodę. Jeden szczegół był tak wyraźny, że aż nienaturalny. Wśród wampirów w eleganckim garniturze stał Christian Grayowl. Z kołnierzyka wystawała końcówka Znaku. Był tam tak wyraźny, że aż Magnus nie mógł w to uwierzyć. Nawet nie zauważył kiedy ból odszedł.
- Magnusie, co się dzieje? - dotarł do niego zaniepokojony głos Maryse.
- On zmienia przeszłość - szepnął czarownik, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
- Co? Jak to?
- Zmienił przeszłość. Pojawił się w moim wspomnieniu sprzed prawie półtora wieku!
Wow! Zaintrygowałaś mnie swoim pomysłem i z pewnością będę wyczekiwać na dalszy ciąg! Pozdrawiam :)
ReplyDeleteFajne. Co dalej?
ReplyDeleteJaszcze nigdy nie spodobał mi się tak czyiś blog. Gratuluję pomysłowości :-)))
ReplyDeleteDziękuję, staram się :)
DeleteBardzo interesujące. I czym jest ta porażka, którą wyrzuca sobie ciągle Elle?
ReplyDeleteps Dodaję się do obserwujących :)