2015-09-20

Rozdział 12

      W tym samym czasie, w którym Ivy, ignorując wrzaski i jęki strachu Kyle'a, jechała najszybszym możliwym koniem w stronę góry Idris, Sorelle pędziła tuż za Willem, który rzucił się w pościg za porwaną Tessą. Gdy przystanęli w karczmie, nie mogła nic zrobić, nie wolno jej było przeszkodzić mu w bójce, ani uśmierzyć bólu związanego ze śmiercią Jema. Nie mogła mu powiedzieć, że przyjaciel ożyje i ostatecznie będzie szczęśliwy. Była zmuszona patrzeć na cierpienie młodego Herondale'a, by jej świat się nie zmienił. Dopiero teraz zaczęła doceniać poświęcenie przodków.
      Nadal nie miała pojęcia, jak połączyć Kyle'a i Christiana w jedną osobę. Wierzyła w Ivy, ale mimo to obawiała się starcia ze złą stroną chłopaka. Skoro jego dobra część była tak słaba, jak to jest z tą złą? Wzdrygnęła się na samą myśl. Była bardzo zdolną Nocną Łowczynią, ale nie tak dobrą jak Jace czy Izzy. Nie wiedziała, na ile jej nowoczesne metody walki sprawdzą się w tych czasach. Miecze były inaczej wyważone, posiadały inną długość, wszystko było jakieś inne. Za ciężkie, zbyt kanciaste. Za wolne. Brakowało jej też niezwykle Bramy, choć wiedziała, że już niebawem ją wynajdą.
      Patrzyła z bólem serca na Willa, na to jak cierpi. Znosiła cierpliwie jego pełne wyrzutu spojrzenia, gdy nie kiwała nawet palcem podczas drogi. Była jakby jej nie było. Chciała go przepraszać, ale wiedziała, że nie ma to sensu. W końcu by musiała przyznać po co przybyła, a młody Herondale mógłby wymusić na niej zmianę historii. Do tego nie wolno było dopuścić. I tak już je znali. Zbyt wiele się zmieniło.
      Kiedy dotarli do góry Idris, Sorelle przeszedł dreszcz. Wiedziała, że za chwilę spotka diabelskie maszyny i to ją przerażało. Słyszała o tym, jakie są silne i niebezpieczne. Co z tego, że miała seraficki miecz? Zerknęła na Willa, który gestem nakazał jej się rozdzielić. Skinęła głową, wiedząc, że teraz chłopak znajdzie Tessę i będzie dosyć długo zajęty. Ach, ta miłość. Sama natomiast skręciła w inny korytarz i zaczęła szukać miejsca, w którym schowałby się przybysz z jej czasów, by zmienić bieg historii.
      Z pewnością nie czekał na Williama w komnacie Tessy. Christian nie był aż tak dobrym Łowcą, by rzucać się na przodka Jace'a, nie ma takiej opcji. Raczej ukrył się gdzieś, by zestrzelić go w czasie walki z robotami. Tak, to było bardziej sensowne.
      Dlatego, gdy tylko zobaczyła drogę w górę, wspięła się tam. Spojrzawszy w dół, dostrzegła tysiące nieruchomych mechanicznych stworzeń. Znów przeszedł ją dreszcz, coś czuła, że po tej przygodzie zacznie bać się nawet własnego smartfona.
      Pięła się w górę w mdłym świetle księżyca. Kamienne wnętrze góry emitowało niesamowity chłód, aż dziękowała Ivy za nakaz ubrania się cieplej tego ranka. Wtem usłyszała cichy dźwięk. Jakby ktoś przechadzał się po pokoju w te i wewte. Wyciągnęła serafickie ostrze, po czym przyczaiła się za zakrętem. Gdy chciała wskoczyć do pomieszczenia i zaatakować, coś sprawiło, że zemdlała.
***
      Ocknęła się dopiero, gdy słyszała odległe dźwięki walki. Poruszyła się, bowiem nie czuła lin, ale nie mogła zrobić zbyt wielu ruchów. Jakaś niewidzialna siła trzymała ją w miejscu.
      - Szarpanie nic nie da. To magia, jakiej nikt na tym świecie nie rozumie. - Usłyszała męski głos. Był znajomy. Brzmiał jak Kyle. Zerknęła w prawo. Chłopak stał do niej tyłem, przyglądając się w otwartych drzwiach bitwie na dole. Szczęk oręża przypomniał Sorelle wszystkie opowieści o tej walce.
      Była niemal pewna, że nie rozmawia z Kyle'm, a z jego złą stroną – Christianem. Bo przecież ten mały chłopak z bladymi Znakami nie mógł jej nic zrobić, prawda?
      - Puść mnie! - syknęła. - Chyba, że nie masz odwagi! - Ukłucie w dumę zazwyczaj działało na Nocnych Łowców, ten jednak jedynie prychnął, po czym odwrócił się. Wyglądał identycznie jak Kyle, z tym, że jego brązowe oczy zdawały się zionąć pustką.
      Christian uśmiechnął się krzywo.
      - Och, nie. Poczekasz tu i popatrzysz, jak twoja misja się nie powodzi. Będziesz świadkiem tego, jak twój świat umiera, bo William Herondale zaraz zginie. Nie będzie żadnego Jace'a Lightwooda Waylanda czy coś. Będzie tylko Valentine Morgenstern, jego syn Jonathan, córka Clarissa oraz wierny uczeń Christian. Będzie nasz świat, pełen demonów i krwi.
      - Jesteś naprawdę mocno porąbany – mruknęła Sorelle, gdy oczy chłopaka zaczęły płonąć pasją. Ten jedynie zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, po czym powrócił do obserwacji walki.
      Sorelle jęknęła. Próbowała się uwolnić, ale nie krępowały jej liny tylko magia, a na tą nie miała rady. Gdyby to Ivy była związana, może miałaby szanse... Steelforest miała nadzieję, że Znaki Parabatai, jakie łączą ją z Ivy, są na tyle silne, że dziewczyna znajdzie ją, gdy już się tu zjawi. Wierzyła w to, że zjawi się szybko.
***
      - Zostań tu – poleciła Ivy, słysząc z oddali odgłosy walki. Zaczęło się. Jeśli się nie pośpieszą Tessa zmieni się i wszyscy wrócą do Instytutu. Kyle pokiwał głową z niezadowoloną miną. Dziewczyna wcisnęła mu w dłonie jeden miecz i kartkę ze Znakiem, po czym wraz z Isaaciem pobiegła w sam środek walki.
      Wiedziała, że obecność czarownika może sporo zmienić, ale miała nadzieję, że nie aż tak dużo. Poza tym wierzyła w pewien sposób w przeznaczenie. W sumie Tessa mimo wszystko i tak została porwana. Cała historia toczyła się jak trzeba, mimo ich interwencji.
      Zerknęła na jasnowłosego czarownika, biegnąc. Ten skinął głową z twarzą wyrażającą skupienie. Damy radę, tak pomyślała.
      Jednak, gdy wpadła w sam środek walki, nie mogła się skupić. Wciąż słyszała gdzieś w głowie nawoływanie Sorelle tak silne, że wymknęła się kilku mechanicznym stworom i ruszyła w stronę ogromnych kamiennych schodów. Jem, jako brat Zachariasz już dotarł. Uśmiechnęła się lekko na ten widok.
      Isaac nawet nie zauważył, że znikła. Ivy przystanęła w pół kroku, gdy usłyszała głos identyczny jak ten Kyle'a. Christian Grayowl. Chwyciła ostrze i przyczaiła się.
      Policzyła do trzech i skoczyła na chłopaka, zamachując się mieczem.

      Ivy przeklęła cicho, gdy Christian uskoczył. Dziewczyna przeturlała się na środek pomieszczenia, uważnie obserwując przeciwnika. Sorelle rzucała się w swoich więzach, ale na razie była bezużyteczna.
      – Proszę, proszę, obie bojowniczki o przeszłość. I przyszłość – uznał Grayowl.
      Ivy jedynie zaśmiała się sucho i znów rzuciła się na niego. Próbowała trafić z góry, ale Christian wykonał zgrabny piruet i na nic to się zdało. Sięgnęła po małe ostrza ukryte w bucie i znienacka rzuciła nimi. Wróg syknął, kiedy przecięły jego ubranie wraz ze skórą.
      – Nie możesz go przecież zabić! – mruknęła Sorelle. W jej głosie brzmiała nuta irytacji.
      – Przecież wiem – warknęła Ivy, trwając w pozycji pół stojącej pół kucającej. – Nie pouczaj mnie, gdy walczę.
      Sorelle fuknęła, ale nie wierciła się już ani nie odzywała. Ivy ponownie rzuciła się na Christiana. Pokój wypełnił brzęk oręża. Dziewczyna mogła stwierdzić, że Valentine uczył wszystkich tak samo. Ruchy Christiana były niemal identyczne jak te Jace'a, wpojone za młodu. Zaczęła żałować, że tak rzadko walczyła z Herondale'm. Sorelle kochała z nim walczyć, choć pokonała go zaledwie raz. Nigdy nie poddała się, by powtórzyć ten wyczyn.
      Odciągnęła Christiana na parę metrów, dała się trafić po to, by rzucić nożem w stronę Sorelle. Dziewczyna chwyciła nóż i przypomniała sobie jedyne zaklęcie, jakie udało jej się wyłudzić od Magnusa. Zaklęcie rozwiązywania lin. Niby nieprzydatne, teraz ratujące życie.
      Właściwie nie wierzyła, że zadziała. Zaskoczona wpatrywała się w wolne kończyny. Skąd ma magię? Albo raczej jakąś marną jej resztkę?
      – Isaac? – wyrwało się z ust Ivy, gdy między nią a Christianem stanął blondwłosy czarownik. Zaraz potem do pokoju wpadł Kyle i gapił się na swojego złego klona z rozdziawioną paszczą.
      Sorelle podniosła się z ziemi, po czym wyciągnęła seraficki miecz i szepnęła:"Gabriel".
      – Mieliście zostać! – syknęła Aquaflame, rysując sobie szybkie iratze na przedramieniu. Jednak ją zranił.
      – Nie sądzę – mruknął Isaac, morderczym wzrokiem wpatrując się w Christiana.
      – Nie możesz go zabić – warknęła Sorelle, widząc jak dłonie blondyna zaczynają błyszczeć. – Trzeba go przytrzymać.
      – Się robi – odparł Isaac, po czym machnął rękami. Powietrze wypełniło się niebieską mgłą, która zaczęła owijać się wokół Grayowla. Nocny Łowca nie wiedział, co się dzieje. Zaczął machać na oślep mieczem. A błękitna mgła zaciskała się wokół niego coraz bardziej.
      – Dzięki – uznała Sorelle. – Pomogłeś nam. Kyle, chodź tu. – Bezceremonialnie chwyciła chłopaka za ramię, szarpnęła nim i pociągnęła bliżej jego złego klona. – Ivy, Znak – poleciła.
      Jasnowłosa wyciągnęła świstek od Królowej Jasnego Dworu, po czym podała go przyjaciółce. Ta zaczęła rysować pokręcony znaczek w powietrzu na wysokości oczu obydwu wersji Grayowla. Christian patrzył na nie wściekły, Kyle natomiast lekko przestraszony.
      Wtem po okolicy rozszedł się oślepiający błysk i żadna z dziewcząt nie była pewna czy to efekt działania Znaku, czy też Tessa już przejęła ciało anioła. Jasność tak paliła ich oczy, że pragnęły stopić się z ziemią, na której stały.
      Kiedy otworzyły oczy stał przed nimi tylko jeden Christian Grayowl aka Kyle McFly. Patrzył nieco zdezorientowany, podobnie jak Isaac.
      – Co tu się właśnie stało? – spytał czarownik, błądząc wzrokiem od jednej Nocnej Łowczyni do drugiej.
      – Nieważne – mruknęła Sorelle, chwytając Christiana za ramię i ciągnąc go w stronę wyjścia. – Chodź, Ivy, nasza misja już niemal skończona.
      – Jaka misja? – dopytywał Isaac, tym razem wwiercając wzrok tylko w Ivy. Dziewczyna wlepiła oczy w ziemię.
      – Nasza tajna misja... w przeszłości. Nie jesteśmy z tych czasów, Isaacu. Ani ja, ani Sorelle, ani Christian. Jesteśmy z przyszłości, tej za ponad sto lat. Przepraszam – szepnęła, zaszczycając go ostatnim spojrzeniem orzechowych oczu i krótkim pocałunkiem w usta. Chwilę potem już jej nie było, zbiegała po schodach za parabatai.

1 comment: