Z
samego rana, gdy Sophie już przyniosła śniadanie i pomogła ubrać
się dziewczętom, Ivy i Sorelle zbiegły na dół w podskokach.
Wcześniej zahaczyły o skład broni (co nie obyło się bez jęków
Sorelle na temat wyposażenia Instytutu i przewracania oczami Ivy) i
były uzbrojone dosłownie po zęby. Tuż przy wejściu do budynku
siedział naburmuszony Will i usiłował zdeptać coś, co w jego
mniemaniu panoszyło się po ziemi. Chłopak chciał jeszcze w tym
samym momencie, w którym wpadł do salonu, biec do podejrzanego, ale
coś lub ktoś przytrzymał pozwolenie Charlotte i w efekcie młodzi
Łowcy nie mogli wybiec i walczyć. Sorelle miała to za złe
szefowej Instytutu, ale Ivy przywołała ją do porządku logicznymi
argumentami.
Will
podniósł głowę i łypnął niebieskimi tęczówkami na
dziewczęta. Westchnął teatralnie i skrzyżował ręce na piersi
odzianej w lnianą koszulę.
– Dlaczego
nie mogę wam towarzyszyć? – spytał, wyraźnie poirytowany.
Sorelle nie była pewna czy irytowała go władza kobiet nad nim, czy
to, że po prostu nie potrzebują jego pomocy.
– To
nasza misja – odezwała się Ivy, wołając służbę, by
przyprowadziła powóz. – Jest nam niezmiernie miło, że pomogłeś
w odnalezieniu tego zbrodniarza, ale nie możesz z nami jechać –
dodała, obrzucając chłopaka uważnym spojrzeniem. Po jej
rozmarzonym wzroku z poprzedniego wieczora znikł wszelki ślad.
Will
przewrócił oczami i wyprostował się. Zmierzył je obie od stóp
do głów, po czym uśmiechnął się krzywo.
– Same
sobie panienki nie poradzą – oznajmił, najsłodszym głosem,
jakim tylko umiał.
– Te
dwie piękne młode damy są dużo lepsze od ciebie. – W korytarzu
rozległ się głos nikogo innego, jak Gabriela Lightwooda. Will
przeklął pod nosem, a Sorelle musiała stłumić chichot. Ivy
pozostała niewzruszona.
– Nikt
cię nie pytał, Lightworm – odparł Herondale, przybierając
znudzony wyraz twarzy.
– A
tobie nikt nie kazał naprzykrzać się panienkom – mruknął
Gabriel i pewnie kontynuowaliby tę cudowną i pełną miłości
konwersację, gdyby nie oznajmiono, że powóz gotów do drogi.
Ivy
w ulgą opuściła pełen napięcie hol i wsiadła do środka
transportu Nocnych Łowców. W przeciwieństwie do niej Sorelle była
rozbawiona i nieco żałowała, że nie mogły zostać, aż do końca.
– Z
pewnością by się pobili – mruknęła Ivy, widząc
podekscytowanie przyjaciółki.
– O
nas! – zachichotała Sorelle. – O nas, rozumiesz? W naszych
czasach nikt tego nie robi.
– Owszem
– zgodziła się dziewczyna. – Bo gdyby Jace i Alec pobili się
serafickimi mieczami musielibyśmy wzywać Cichych Braci.
Powóz
terkotał po ulicznych kamieniach, wkoło unosił się wesoły gwar
Londynu, a Sorelle parsknęła śmiechem.
– A
niby o co mieliby się aż tak pokłócić?
Ivy
westchnęła.
– No,
nie wiem. – Uniosła dłoń i zaczęła nią zamaszyście
gestykulować. – Wyobraź sobie scenkę, gdzie Jace obraża nowy
sweter Magnusa i próbuje rzucić w niego frytką poplamioną
keczupem. Myślisz, że Alec nie skoczyłby na ratunek?
– Magnusa
tak. Swetra niekoniecznie – odparła rozbawiona Sorelle, po czym
oparła się o wygodne, skórzane obicie. – Myślisz, że kogo tam
spotkamy?
Ivy
uniosła orzechowy wzrok na twarz przyjaciółki. Już się nie
śmiała.
– Chodzi
ci o Grayowla? – Ta pokiwała głową. – Mam nadzieję, że to
zdeprawowany i ogólnie tak zły człowiek, że nie będzie nam
przykro z powodu jego śmierci.
– On
jest chyba w naszym wieku – mruknęła Sorelle, opierając głowę
na dłoni. – To trochę tak jakby zabić Clary. Albo Aleca.
– Albo
Jace'a – dodała Ivy. – Nigdy nie miałaś ochoty zrobić mu
czegoś bolesnego?
Powóz
skręcił i przechylił je nieco w bok.
– Raz
czy dwa. – Uśmiechnęła się Sorelle. – Raz czy dwa nie miałam.
Obie
parsknęły śmiechem, a powóz stanął. Steelforest zerwała się
na równe nogi, wydobyła stelę i narysowawszy sobie kilka Znaków
ochronnych, wyszła z powozu. Tuż za nią bezszelestnie wyskoczyła
Ivy. Przywitał je smrodek charakterystyczny dla rynsztoków oraz
biedniejszej części społeczeństwa. Dobyły mieczy, wyszeptały
ich imiona, a gdy oba rozbłysły, niczym srebrne latarnie morskie,
wpadły z hukiem do gospody "Pod sierpem księżyca".
Przez
krótką chwilę przypominały anioły płonące zemstą, ale gdy
dostrzegły kilkadziesiąt gapiących się na nie głupio osób, miny
im zrzedły. Mężczyzna z gęstą ciemna brodą spojrzał na nie
wściekle i warknął. Dziewczyny w mgnieniu oka zrozumiały swój
błąd. Wpadły do miejsca pełnego wilkołaków. Błyskawicznie
opuściły broń i zaczęły się wycofywać, przy czym Ivy szepnęła
coś o nieciekawych kontaktach Nocnych Łowców z wilkołakami w
tamtych czasach. Niby Will coś wspominał o tym, co to za miejsce,
ale kto by go słuchał?
– Panienki
czegoś szukają? – Sorelle wzdrygnęła się, gdy usłyszała głos
z tego tłumu. Po chwili przecisnął się do nich wysoki ciemnowłosy
chłopak i uśmiechnął przyjaźnie. Miał na sobie ciemne spodnie i
zieloną koszulę. Wyglądał jak typowy Przyziemny, gdyby dziewczęta
nie dostrzegły niemal niewidocznych, srebrzystych Znaków na jego
ciele. Zerknęły na siebie ukradkiem, po czym Sorelle wyprostowała
się i uśmiechnęła uroczo.
– Tak.
Przepraszamy najmocniej. Szukamy niejakiego Grayowla.
Chłopak
zmarszczył brwi, a wilkołaki zgromadzone w sali nadal bacznie ich
obserwowały. Ivy zastanowiło, dlaczego po prostu ich nie zaatakują
albo czemu ten chłopak, ewidentnie Nocny Łowca i chyba nawet sam
Grayowl, ot tak sobie wśród nich przebywa.
– Nie
znam nikogo o takim imieniu. Nazywam się Kyle McFly. Zapraszam
panienki na ciasto. – Wskazał im dłonią barek. Popatrzyły na
siebie przez chwilę, po czym powoli ruszyły za nim.
Cała
ta scena była co najmniej dziwna. Chłopak, wyglądający jak Nocny
Łowca (pomijając fakt, iż chyba ten, którego szukają) siedzi
sobie, jakby gdyby nigdy nic, wśród wilkołaków w czasie wojny
między nimi, a Łowcami.
Sorelle
ostrożnie schowała seraficki nóż, po czym usiadła na wskazanym
krześle. Ivy uczyniła podobnie. Chłopak o imieniu Kyle ruszył na
chwilę do człowieka, a raczej wilkołaka, za ladą i zamówił im
trzy kawałki ciasta. Dziewczęta ponownie wymieniły się
spojrzeniami, z coraz to większym zdziwieniem i niepokojem.
– Co
panienki tu sprowadza? – zagadał wesoło Kyle, gdy już zasiadł
do ich stolika.
– Jak
już wspominałyśmy szukamy Christiana Grayowla – zaczęła wolno
Sorelle, bacznie obserwując chłopaka.
– Rozumiem,
ale panie wybaczą, nie znam takiego człowieka. Mógłbym jednak
poznać wasze imiona? – Nic w jego mimice nie wskazywało na to, że
kłamie. Chyba faktycznie to nie on. Ale takie podobieństwo? I te
dziwne srebrne Znaki. Jakby ich nie było, ale są...
W
tym momencie spory mężczyzna z siwymi wąsami postawił przed całą
trójką ciasto ze śliwkami. Gospoda jakby wypełniła się cichymi
rozmowami, ale Łowczynie wiedziały, że są obserwowane.
Sorelle
siedziała sztywno i krytycznym wzrokiem spojrzała na ciasto, jakby
miało zaraz skoczyć jej do gardła. Ivy natomiast zaczęła jeść.
Kyle pochłonął połowę swojej porcji, po czym nachylił się do
dziewczyn i konspiracyjnym szeptem przekazał im.
– Znam
tego człowieka. Tylko muszą panienki poczekać, aż będziemy sami
– oznajmił, po czym dodał głośniej. – I jak się panienkom
podoba w Londynie?
Spędziły
w gospodzie dobre czterdzieści minut na rozmowach o wszystkim i o
niczym, a wyszły dopiero, gdy żaden wilkołak nie patrzył na nie
krzywo. Kyle poprowadził je parę przecznic dalej, do parku. Tam,
mimo strojów bojowych, nikt nie zwracał na nich uwagi.
– Jak
dobrze – odetchnął Kyle. Sorelle popatrzyła na niego
krzywo. Chłopak uśmiechnął się przepraszająco. – Wybaczcie.
Musiałem się przyzwyczaić do tych czasów.
Ivy
zmarszczyła brwi. Ich rozmówca nie dość, że przestał używać
archaizmów, to jeszcze zmienił całkowicie ton głosu.
– Do
tych czasów?
Kyle
pokiwał głową.
– Zanim
cokolwiek zrobicie, wysłuchajcie mnie do końca – poprosił.
Sorelle zmrużyła oczy, ale pokiwała głową.
Usiedli
pod rozłożystym dębem. Pod takimi dębami robiono pikniki, gdzie
kradziono pocałunki. W takich miejscach roślinność jest wiecznie
zielona, a niebo błękitne.
– Jeszcze
parę miesięcy temu byłem Christianem. – Dziewczęta wybałuszyły
oczy, ale nie przerwały chłopakowi w opowieści. – Służyłem
Valentine'owi jako ten trzeci, najbardziej ukrywany, najbardziej
potrzebny – machnął ręką. – Stek bzdur. W każdym razie, w
pewnym momencie się zorientował, że nie ma we mnie tyle zła, co w
jego synu, ani tyle dobroci, ile w jego córce. Byłem obrzydliwie
przeciętny. Zabrał mnie do pałacu królowej faerie. I ona
rozdzieliła mą duszę na najgorsze cechy i najlepsze, tworząc dwie
osoby. Jak widać bycie Nocnym Łowcą trafiło do tych złych...
– Czekaj
– odezwała się Sorelle. – Czyli ty jesteś Christian Grayowl?
Kyle
pokiwał głową.
– A
w każdym razie jego lepsza połowa. Zły ja musiał mnie zabrać ze
sobą do przeszłości, bo nie da się istnieć w dwóch czasach na
raz. Ledwo Brama nas wypluła, jak mnie porzucił. Przygarnęli mnie
ci z gospody, bo mam wypalone Znaki. Uznali, że jestem byłym Łowcą,
więc tak samo ich nie lubię, a ja nie przeczyłem. – Wzruszył
ramionami.
– Czy
jako lepsza połowa nie powinieneś mówić prawdy? – spytała Ivy.
Kyle
zaśmiał się.
– Ale
ja nie skłamałem. Po prostu to przemilczałem. Cały czas korci
mnie pytanie czy skoro ja mam inteligencję, co pozostało Temu
Złemu?
Sorelle
zamiast parsknąć śmiechem, wydobyła z kieszeni krótki nóż i
przyłożyła go chłopakowi do gardła.
– Sorelle!
– Cicho,
Ivy. Jeśli go zabijemy, druga połowa też umrze.
Zakładam, że jednak Sorelle się myli! Jej, jestem taka mądra. >.<
ReplyDeleteCiekawa koncepcja z rozdzieleniem na dwie połówki - dobrą i złą. :D
Czekam na dalsze rozdziały. Weny!
Chce. Nexta..
ReplyDeleteNie wiem czemu ale mam nadzieje że będzie coś między sorelle a willem
Piękny blog !!! Niesamowicie dobrze odwzorowujesz charakter postaci z utworów pani Cassie. Trzymaj tak dalej!
ReplyDeleteDziękuję! Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć :)
Delete