2015-04-10

Rozdział 9

     Z samego rana, gdy Sophie już przyniosła śniadanie i pomogła ubrać się dziewczętom, Ivy i Sorelle zbiegły na dół w podskokach. Wcześniej zahaczyły o skład broni (co nie obyło się bez jęków Sorelle na temat wyposażenia Instytutu i przewracania oczami Ivy) i były uzbrojone dosłownie po zęby. Tuż przy wejściu do budynku siedział naburmuszony Will i usiłował zdeptać coś, co w jego mniemaniu panoszyło się po ziemi. Chłopak chciał jeszcze w tym samym momencie, w którym wpadł do salonu, biec do podejrzanego, ale coś lub ktoś przytrzymał pozwolenie Charlotte i w efekcie młodzi Łowcy nie mogli wybiec i walczyć. Sorelle miała to za złe szefowej Instytutu, ale Ivy przywołała ją do porządku logicznymi argumentami.
     Will podniósł głowę i łypnął niebieskimi tęczówkami na dziewczęta. Westchnął teatralnie i skrzyżował ręce na piersi odzianej w lnianą koszulę.
     – Dlaczego nie mogę wam towarzyszyć? – spytał, wyraźnie poirytowany. Sorelle nie była pewna czy irytowała go władza kobiet nad nim, czy to, że po prostu nie potrzebują jego pomocy.
     – To nasza misja – odezwała się Ivy, wołając służbę, by przyprowadziła powóz. – Jest nam niezmiernie miło, że pomogłeś w odnalezieniu tego zbrodniarza, ale nie możesz z nami jechać – dodała, obrzucając chłopaka uważnym spojrzeniem. Po jej rozmarzonym wzroku z poprzedniego wieczora znikł wszelki ślad.
     Will przewrócił oczami i wyprostował się. Zmierzył je obie od stóp do głów, po czym uśmiechnął się krzywo.
     – Same sobie panienki nie poradzą – oznajmił, najsłodszym głosem, jakim tylko umiał.
     – Te dwie piękne młode damy są dużo lepsze od ciebie. – W korytarzu rozległ się głos nikogo innego, jak Gabriela Lightwooda. Will przeklął pod nosem, a Sorelle musiała stłumić chichot. Ivy pozostała niewzruszona.
     – Nikt cię nie pytał, Lightworm – odparł Herondale, przybierając znudzony wyraz twarzy.
     – A tobie nikt nie kazał naprzykrzać się panienkom – mruknął Gabriel i pewnie kontynuowaliby tę cudowną i pełną miłości konwersację, gdyby nie oznajmiono, że powóz gotów do drogi.
     Ivy w ulgą opuściła pełen napięcie hol i wsiadła do środka transportu Nocnych Łowców. W przeciwieństwie do niej Sorelle była rozbawiona i nieco żałowała, że nie mogły zostać, aż do końca.
     – Z pewnością by się pobili – mruknęła Ivy, widząc podekscytowanie przyjaciółki.
     – O nas! – zachichotała Sorelle. – O nas, rozumiesz? W naszych czasach nikt tego nie robi.
     – Owszem – zgodziła się dziewczyna. – Bo gdyby Jace i Alec pobili się serafickimi mieczami musielibyśmy wzywać Cichych Braci.
     Powóz terkotał po ulicznych kamieniach, wkoło unosił się wesoły gwar Londynu, a Sorelle parsknęła śmiechem.
     – A niby o co mieliby się aż tak pokłócić?
     Ivy westchnęła.
     – No, nie wiem. – Uniosła dłoń i zaczęła nią zamaszyście gestykulować. – Wyobraź sobie scenkę, gdzie Jace obraża nowy sweter Magnusa i próbuje rzucić w niego frytką poplamioną keczupem. Myślisz, że Alec nie skoczyłby na ratunek?
     – Magnusa tak. Swetra niekoniecznie – odparła rozbawiona Sorelle, po czym oparła się o wygodne, skórzane obicie. – Myślisz, że kogo tam spotkamy?
     Ivy uniosła orzechowy wzrok na twarz przyjaciółki. Już się nie śmiała.
     – Chodzi ci o Grayowla? – Ta pokiwała głową. – Mam nadzieję, że to zdeprawowany i ogólnie tak zły człowiek, że nie będzie nam przykro z powodu jego śmierci.
     – On jest chyba w naszym wieku – mruknęła Sorelle, opierając głowę na dłoni. – To trochę tak jakby zabić Clary. Albo Aleca.
     – Albo Jace'a – dodała Ivy. – Nigdy nie miałaś ochoty zrobić mu czegoś bolesnego?
     Powóz skręcił i przechylił je nieco w bok.
     – Raz czy dwa. – Uśmiechnęła się Sorelle. – Raz czy dwa nie miałam.
     Obie parsknęły śmiechem, a powóz stanął. Steelforest zerwała się na równe nogi, wydobyła stelę i narysowawszy sobie kilka Znaków ochronnych, wyszła z powozu. Tuż za nią bezszelestnie wyskoczyła Ivy. Przywitał je smrodek charakterystyczny dla rynsztoków oraz biedniejszej części społeczeństwa. Dobyły mieczy, wyszeptały ich imiona, a gdy oba rozbłysły, niczym srebrne latarnie morskie, wpadły z hukiem do gospody "Pod sierpem księżyca".
     Przez krótką chwilę przypominały anioły płonące zemstą, ale gdy dostrzegły kilkadziesiąt gapiących się na nie głupio osób, miny im zrzedły. Mężczyzna z gęstą ciemna brodą spojrzał na nie wściekle i warknął. Dziewczyny w mgnieniu oka zrozumiały swój błąd. Wpadły do miejsca pełnego wilkołaków. Błyskawicznie opuściły broń i zaczęły się wycofywać, przy czym Ivy szepnęła coś o nieciekawych kontaktach Nocnych Łowców z wilkołakami w tamtych czasach. Niby Will coś wspominał o tym, co to za miejsce, ale kto by go słuchał?
     – Panienki czegoś szukają? – Sorelle wzdrygnęła się, gdy usłyszała głos z tego tłumu. Po chwili przecisnął się do nich wysoki ciemnowłosy chłopak i uśmiechnął przyjaźnie. Miał na sobie ciemne spodnie i zieloną koszulę. Wyglądał jak typowy Przyziemny, gdyby dziewczęta nie dostrzegły niemal niewidocznych, srebrzystych Znaków na jego ciele. Zerknęły na siebie ukradkiem, po czym Sorelle wyprostowała się i uśmiechnęła uroczo.
     – Tak. Przepraszamy najmocniej. Szukamy niejakiego Grayowla.
     Chłopak zmarszczył brwi, a wilkołaki zgromadzone w sali nadal bacznie ich obserwowały. Ivy zastanowiło, dlaczego po prostu ich nie zaatakują albo czemu ten chłopak, ewidentnie Nocny Łowca i chyba nawet sam Grayowl, ot tak sobie wśród nich przebywa.
     – Nie znam nikogo o takim imieniu. Nazywam się Kyle McFly. Zapraszam panienki na ciasto. – Wskazał im dłonią barek. Popatrzyły na siebie przez chwilę, po czym powoli ruszyły za nim.
     Cała ta scena była co najmniej dziwna. Chłopak, wyglądający jak Nocny Łowca (pomijając fakt, iż chyba ten, którego szukają) siedzi sobie, jakby gdyby nigdy nic, wśród wilkołaków w czasie wojny między nimi, a Łowcami.
     Sorelle ostrożnie schowała seraficki nóż, po czym usiadła na wskazanym krześle. Ivy uczyniła podobnie. Chłopak o imieniu Kyle ruszył na chwilę do człowieka, a raczej wilkołaka, za ladą i zamówił im trzy kawałki ciasta. Dziewczęta ponownie wymieniły się spojrzeniami, z coraz to większym zdziwieniem i niepokojem.
     – Co panienki tu sprowadza? – zagadał wesoło Kyle, gdy już zasiadł do ich stolika.
     – Jak już wspominałyśmy szukamy Christiana Grayowla – zaczęła wolno Sorelle, bacznie obserwując chłopaka.
     – Rozumiem, ale panie wybaczą, nie znam takiego człowieka. Mógłbym jednak poznać wasze imiona? – Nic w jego mimice nie wskazywało na to, że kłamie. Chyba faktycznie to nie on. Ale takie podobieństwo? I te dziwne srebrne Znaki. Jakby ich nie było, ale są...
     W tym momencie spory mężczyzna z siwymi wąsami postawił przed całą trójką ciasto ze śliwkami. Gospoda jakby wypełniła się cichymi rozmowami, ale Łowczynie wiedziały, że są obserwowane.
     Sorelle siedziała sztywno i krytycznym wzrokiem spojrzała na ciasto, jakby miało zaraz skoczyć jej do gardła. Ivy natomiast zaczęła jeść. Kyle pochłonął połowę swojej porcji, po czym nachylił się do dziewczyn i konspiracyjnym szeptem przekazał im.
     – Znam tego człowieka. Tylko muszą panienki poczekać, aż będziemy sami – oznajmił, po czym dodał głośniej. – I jak się panienkom podoba w Londynie?
     Spędziły w gospodzie dobre czterdzieści minut na rozmowach o wszystkim i o niczym, a wyszły dopiero, gdy żaden wilkołak nie patrzył na nie krzywo. Kyle poprowadził je parę przecznic dalej, do parku. Tam, mimo strojów bojowych, nikt nie zwracał na nich uwagi.
     – Jak dobrze – odetchnął  Kyle. Sorelle popatrzyła na niego krzywo. Chłopak uśmiechnął się przepraszająco. – Wybaczcie. Musiałem się przyzwyczaić do tych czasów.
     Ivy zmarszczyła brwi. Ich rozmówca nie dość, że przestał używać archaizmów, to jeszcze zmienił całkowicie ton głosu.
     – Do tych czasów?
     Kyle pokiwał głową.
     – Zanim cokolwiek zrobicie, wysłuchajcie mnie do końca – poprosił. Sorelle zmrużyła oczy, ale pokiwała głową.
     Usiedli pod rozłożystym dębem. Pod takimi dębami robiono pikniki, gdzie kradziono pocałunki. W takich miejscach roślinność jest wiecznie zielona, a niebo błękitne.
     – Jeszcze parę miesięcy temu byłem Christianem. – Dziewczęta wybałuszyły oczy, ale nie przerwały chłopakowi w opowieści. – Służyłem Valentine'owi jako ten trzeci, najbardziej ukrywany, najbardziej potrzebny – machnął ręką. – Stek bzdur. W każdym razie, w pewnym momencie się zorientował, że nie ma we mnie tyle zła, co w jego synu, ani tyle dobroci, ile w jego córce. Byłem obrzydliwie przeciętny. Zabrał mnie do pałacu królowej faerie. I ona rozdzieliła mą duszę na najgorsze cechy i najlepsze, tworząc dwie osoby. Jak widać bycie Nocnym Łowcą trafiło do tych złych...
     – Czekaj – odezwała się Sorelle. – Czyli ty jesteś Christian Grayowl?
     Kyle pokiwał głową.
     – A w każdym razie jego lepsza połowa. Zły ja musiał mnie zabrać ze sobą do przeszłości, bo nie da się istnieć w dwóch czasach na raz. Ledwo Brama nas wypluła, jak mnie porzucił. Przygarnęli mnie ci z gospody, bo mam wypalone Znaki. Uznali, że jestem byłym Łowcą, więc tak samo ich nie lubię, a ja nie przeczyłem. – Wzruszył ramionami.
     – Czy jako lepsza połowa nie powinieneś mówić prawdy? – spytała Ivy.
     Kyle zaśmiał się.
     – Ale ja nie skłamałem. Po prostu to przemilczałem. Cały czas korci mnie pytanie czy skoro ja mam inteligencję, co pozostało Temu Złemu?
     Sorelle zamiast parsknąć śmiechem, wydobyła z kieszeni krótki nóż i przyłożyła go chłopakowi do gardła.
     – Sorelle!
     – Cicho, Ivy. Jeśli go zabijemy, druga połowa też umrze.

4 comments:

  1. Zakładam, że jednak Sorelle się myli! Jej, jestem taka mądra. >.<
    Ciekawa koncepcja z rozdzieleniem na dwie połówki - dobrą i złą. :D
    Czekam na dalsze rozdziały. Weny!

    ReplyDelete
  2. Chce. Nexta..
    Nie wiem czemu ale mam nadzieje że będzie coś między sorelle a willem

    ReplyDelete
  3. Piękny blog !!! Niesamowicie dobrze odwzorowujesz charakter postaci z utworów pani Cassie. Trzymaj tak dalej!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję! Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć :)

      Delete